O szkole
Wspomnienia absolwentów
Fragmenty wywiadu przeprowadzonego przez Barbarę Kolasę (absolwentka szkoły 2009/2010) w ramach projektu
„Poznajemy stuletnią historię Szkoły Podstawowej Nr 2 w Osieku” z panią Genowefą Kacorzyk z domu Klęczar,
uczęszczającą do szkoły w Osieku Górnym w latach 1936-1941
Kiedy ostatni raz odwiedziła Pani w Osieku Górnym?
Szkołę na górnym Osieku odwiedziłam, kiedy jeszcze moje dzieci do niej chodziły. Wybierałam się tam na wywiadówki, różne uroczystości.
Jak wyglądała szkoła w czasach Pani dzieciństwa?
Praktycznie wszystko było tak samo – nauczyciele, uczniowie, klasy. Oczywiście, nie było sali gimnastycznej i budynki nie były tak odnowione. W starej szkole klasy były takie same, a ja uczyłam się w sali od południowej strony. Pamiętam, że w szkole był lokal, gdzie mieszkał kierownik szkoły, pan Zając z żoną.
Jak wyglądał Pani tornister, gdy chodziła Pani do szkoły? Co się w nim znajdowało?
Wtedy plecaków nie było. Mieliśmy teczki, które nosiliśmy w ręku. Co nosiliśmy? Hm… kogo było stać, to miał książki, lecz na pewno nie byli to wszyscy. Jednak pani miała zawsze zapasową książkę, której użyczała. Zeszyty były obowiązkowe, pisaliśmy w nich piórami na atrament.
Czy, tak jak w obecnych czasach, szkoła dysponowała różnymi pomocami dydaktycznymi: mapami, globusami, kolorowymi planszami, itp.?
Owszem, mapy były, jednak nie ma porównania do dzisiejszych materiałów. Ale wyuczyliśmy się. – dodała Pani Genowefa, śmiejąc się.
Czy pamięta Pani wygląd swoich podręczników?
Całkiem nie pamiętam, ale tak jak w obecnych czasach, w pierwszej klasie podstawówki miałam elementarz i uczyłam się pisać. Reszta już wyleciała z głowy.
Jak wyglądała sala lekcyjna, w której się Pani uczyła?
Biurko było zawsze, ławki również. I oczywiście, kiedy pani wchodziła do klasy wstawaliśmy i mówiliśmy „dzień dobry” oraz szykowaliśmy się do modlitwy. Pacierz był obowiązkowy i zawsze chętnie go odmawialiśmy.
Pamięta Pani swoje koleżanki z ławki?
Pamiętam Marysię Jurczyk, to była moja najlepsza koleżanka oraz Zosia Kruczała. Ostatnio również spotkałam na Dniu Seniora Mariana Jekiełeka, z którym także chodziłam do klasy. Podszedł do mnie, przedstawił się i wtedy go rozpoznałam.
Od kiedy trwał rok szkolny?
Tak jak teraz, od pierwszego września. Tutaj nic się nie zmieniło.
Kto był kierownikiem szkoły w czasie, gdy Pani była uczennicą?
Kierownikiem był Stanisław Zając, a jego żona była nauczycielką oraz moją wychowawczynią w klasach od I-III.
Jak wspomina Pani p. Zająca?Pan Zając był bardzo dobrym człowiekiem. Był solidną osobą, zawsze chętną do pomocy. Niestety, został aresztowany przez Niemców i zginął.
Jak wyglądały stosunki między uczniami a nauczycielami?
W moim odczuciu bardzo dobrze. My jako uczniowie bardzo szanowaliśmy nauczyciela, słuchaliśmy go. Mnie osobiście bardzo się to podobało i podoba jak ma się poszanowanie do osoby, która nas uczy. Trzeba było się jednak solidnie uczyć, ponieważ wymagali od nas. Koniecznością było to, że na drugi dzień trzeba było coś umieć przeczytać.
Czy w szkole uczyli tylko polscy nauczyciele?
W czasie wojny i okupacji niemieckiej nie. Między innymi przysłano nam, nauczyciela, który nie potrafił nic powiedzieć po polsku, a dodatkowo był bardzo surowy. Pamiętam, że to był Austriak. Na początku lekcji modliliśmy się, ale była to modlitwa po niemiecku. Uczył nas podstawy, czyli: mnożenia, dzielenia, dodawania, odejmowania, czytania. Posiadałam książkę z tamtego czasu, jednak kiedy Niemcy nas wysiedlali z rodzinnego domu, zgubiłam ją. Ten nauczyciel uczył nas również piosenki po niemiecku na cześć Hitlera:
”Singend wollen wir marschieren in die neue Zeit. Adolf Hitler soll uns führen…“ itd. Co znaczyło mniej więcej, że śpiewając chcemy maszerować naprzód pod przywództwem Hitlera. My nie chcieliśmy tego śpiewać i ostatnią część „przerobiliśmy” na „. Adolf Hitler został w tyle już na niego czas…”
Niemiecki nauczyciel od razu zareagował, krzycząc „Was?! Was?! Was?!”, więc znów śpiewaliśmy pierwotną wersję. Gdyby dowiedział się, co śpiewaliśmy, pewnie wywieźliby nas i rodziców do Oświęcimia. Nosiłam w sobie bunt, ponieważ widziałam, co się dzieje i chciałam się jakoś przeciwstawić.
Oprócz piosenki na cześć Hitlera, śpiewali państwo coś jeszcze?
Tak, na święta Bożego Narodzenia śpiewaliśmy „Cichą Noc”, oczywiście, po niemiecku. Tej kolędy już nie zmienialiśmy, ponieważ wiedzieliśmy, jaki ona niesie przekaz, że jest to piosenka o Chrystusie, która się nam podobała.
Czy w tamtych czasach uczniowie wyjeżdżali na wycieczki?
Tak, organizowano je. Pamiętam wycieczkę w 1939 roku, tuż przed wybuchem wojny, do Krakowa do zoo i na kopiec Kościuszki. Na tę wycieczkę pojechaliśmy z dziećmi z Dolnego Osieka, ponieważ nie każdego z Górnego Osieka było na nią stać. Ja z siostrą Nelą miałam szczęście, że udało się nam wyrwać choć na chwilę. Mogę się pochwalić, że „dałyśmy czadu” na kopcu, ponieważ zaczęłyśmy śpiewać patriotyczne pieśni. Jedna pani podeszła do nas i poprosiła, czy mogłybyśmy zaśpiewać jeszcze raz tę piosenkę dla niej, bo jej się bardzo spodobała. Niestety, nie mogę sobie przypomnieć tytułu, jedynie pamiętam jej część: „Nikt nam nie zrobi nic bo z nami Śmigły-Rydz.
Czy utkwiło Pani w pamięci coś szczególnego z tamtych lat i chciałaby Pani, o tym opowiedzieć?
Z tamtych lat utkwiła mi szczególnie właśnie ta wycieczka na kopiec Kościuszki i do zoo, ponieważ to było wtedy coś niesamowitego. Dla nas to była najwspanialsza rzecz. Teraz dzieci mogą oglądać zwierzęta w telewizji, w podręcznikach. My, niestety, nie mieliśmy takiej możliwości. To wspominam bardzo przyjemnie.
Jakie kary stosowali nauczyciele wobec uczniów?
Uczniowie, którzy zostawali ukarani, zostawali w kozie. Ja akurat ani razu nie zostałam, bo mówili, że nie ma ze mną problemów i dobrze się uczę. Może dlatego, że miałam starsze rodzeństwo, przy których się troszkę więcej nauczyłam. W kozie zostawało się za wszystko, np. za nieodrobienie zadań domowych, za bycie niegrzecznym. Siedziało się tam godzinę. Inną karą, jaką pamiętam, było klęczenie, ale popularna kara to właśnie ta koza.
Czy uczniowie mieli dłuższe przerwy od szkoły, np. ferie lub wakacje?
Wakacje były. Pamiętam, że miałam iść do czwartej klasy, ale pierwszego września wybuchła wojna. Na święta również było wolne, ale dokładniej nie potrafię sobie przypomnieć. Może gdybym nie zgubiła pamiętnika przy wysiedleniach, opowiedziałabym wam więcej, jednak zaginął mi on.
Czy zdarzały się nieobecności uczniów w ciągu roku? Jeżeli tak, to co było ich powodem?
Zdarzały się, ale może było to powodem tego, że chorowały dzieci lub czasem po prostu nie miały w czym przyjść. Nie było tak jak w dzisiejszych czasach, że dzieci miały obuwie czy ciepłe kurtki. Pamiętam chłopaka, który przyszedł boso do szkoły, kiedy było około 0 stopnia. Bardzo płakał, ale takie czasy były.
Czy były wtedy lekcje gimnastyki? Jak one wyglądały?
Były, ale nie ma co porównywać do dzisiejszej lekcji wychowania fizycznego. Wychodziliśmy na korytarz w zimie i pani pokazywała ruchy związane z gimnastyką, a dzieci jak potrafiły, tak robiły. W lecie szliśmy na boisko i graliśmy w piłkę. Była jeszcze jedna gra, której, niestety, już nie pamiętam.
Jakie uroczystości w szkole świętowano?
Na pewno 3 maj, ponieważ pamiętam, że robiliśmy chorągiewki. Być może, że 11 listopada, lecz nie jestem pewna. Przykro mi, ale nie pamiętam już więcej, bo dużo rzeczy mi uciekło.
Czy pamięta Pani swoją I Komunię Świętą?
Komunia Święta była w trzeciej klasie, czyli w 1939 roku. Była ona w Dolnym Osieku, bo w Górnym Osieku nie było jeszcze kościoła wraz z dziećmi z Dolnego. Ksiądz Przebinda prowadził całą tą uroczystość. Była spowiedź w sobotę i od północy nie wolno było jeść. Tak strasznie się męczyliśmy.- wspomina, śmiejąc się. Kościół był bardzo ładnie ubrany, było uroczyście. Była przysięga: „Do lat osiemnastu nie wezmę alkoholu do ust”, jednak ja tego nie przysięgałam, ponieważ zawsze wybiegałam myślą w przyszłość i wtedy sobie pomyślałam: „A co jak wcześniej wyjdę za mąż?”. I faktycznie tak się stało. Za mąż wyszłam w wieku 17 lat, więc miałabym ciężki grzech, a tak to go nie miałam. Następnie zabrali nas do domu parafialnego, gdzie mieliśmy poczęstunek. Każdy z nas dostał kubek mleka, bułkę z masłem oraz po cukierku. O jakie było to dobre, jacy my byliśmy wtedy szczęśliwi! Tak wyglądała nasza uroczystość, później wszyscy się rozjechali końmi do domu.
Jak ogólnie Pani wspomina lata, kiedy chodziła Pani do szkoły w Górnym Osieku?
Szkołę wspominam wspaniale! To był najlepszy okres mojego dzieciństwa. Nauka wiele mi dała. Dzięki temu, że nauczyciele wymagali, a ja się pilnie uczyłam, mogłam w czasie okupacji niemieckiej uczyć inne dzieci. Zawsze kochałam książki, uwielbiałam się uczyć. Jeszcze jako ciekawostkę powiem, że w Głębowicach był dróżnik, który zajmował się drogami, itp. Widział, że dużo czytałam, więc za każdym razem, kiedy przeczytałam jakąś książkę, to przynosił mi inną i tak przez długi czas. Wtedy to okazało się, że inne dzieci też by bardzo chciały nauczyć się czytać i pisać, więc za namową ich mam, zgodziłam się. Mając 14 lat, już udzielałam lekcji. Wiele nie umiałam, ale to, czego nauczyłam się w szkole, starałam się im przekazać. Uczyłam ich kilka miesięcy, jak dobrze pamiętam, to było ich sześcioro. Jednak musiałam zakończyć nauczanie, ponieważ Niemcy dowiedzieli się i zaczęli szukać jakiejś nauczycielki. Tata się wystraszył i kazał zakończyć moją działalność.
Po wojnie znów udałam się do szkoły w Górnym Osieku, ponieważ trzeba było skończyć siódmą klasę i zdać egzamin. Z siostrą nigdy nie byłyśmy leniwe i zawsze lubiłyśmy się uczyć, więc chęci nam nie brakowało. W szkole zdawałyśmy egzaminy. Z Bielska przyjechali egzaminatorzy, również z naszej szkoły byli nauczyciele, m.in. pan Franciszek Strzała i jego siostra Rozalia.